Skiturowe Przejście Karkonoszy w Jeden Dzień, czyli

Przełęcz Szklarska-Przełęcz Kowarska na nartach skiturowych

Słoneczny wiosenny poranek, wyjątkowo ciepło nawet jak na kwiecień. Czekając na klientów w Jakuszycach, słucham śpiewu ptaków i wyciągam głowę do słońca, należy się człowiekowi trochę ciepła po długiej zimie. W planach mamy przejście na czeską stronę, do Voseckiej, potem Kotel, potem zobaczymy…już długi dzień. Są, ale bez nart ? Oświadczają, że dzisiaj woleliby biegówki, a nie tury i w ramach przeprosin zapraszają na kawę. Nie tak się umawialiśmy, rozstajemy się chłodno, a ja, szczerze mówiąc, jestem wściekły. Powrotny autobus właśnie odjechał, następny za parę godzin, ale  przy takiej pogodzie wracać do miasta ? Najbliżej na Szrenicę i w Kotły, nie chce mi się łapać stopa do Szklarskiej, idę od razu w górę. Przez Kocierz (skałka), na której jestem, wstyd się przyznać, pierwszy raz,  do przecinki granicznej. Promenada niemal, płasko, szeroko, wyprowadza mnie przez Mumlawski Szczyt i Kamiennik na Szrenicę. Upał niesamowity, szedłem pod słońce, niewiele brakowałoby, abym zrezygnował i wrócił do Jakuszyc. W schronisku  uzupełniłem camelbaga i zjadłem sernik. Piękne widoki, bezwietrznie i spokój. Pomyślałem, że pójdę do „Samotni” wchodząc przy okazji na wierzchołki, które do tej pory z różnych względów omijałem. Nad Twarożnikiem zboczyłem, aby wejść na Sokolnik, wszedłem na nartach na Łabski. Żleby w Kotłach już popisanenarciarskimi śladami-kusiło, by zjechać, nad niektórymi jeszcze nawisy. Na Wielkim Szyszaku zdjąłem foki-ładny zjazd na Przełęcz mimo już mokrego śniegu. Wszedłem też na Śmielec- w końcu to mój klubowy szczyt :-).(Klubowa chatka Sudeckiego Klubu Wysokogórskiego nosi nazwę „Pod Śmielcem” i rzeczywiście leży na zboczu Śmielca). Na Czarnej Przełęczy odbijam nieco i „zapuszczam żurawia” w Czarny Kocioł Jagniątkowski. Góra żlebów wyjątkowo stroma, żadnych narciarskich  śladów. Spokojne przejście przez Śląskie i Czeskie Kamienie, długi i wolny zjazd na Przełęcz Karkonoską.

„Odrodzenie” mijam bokiem, nie wchodzę. Na podejściu pod  Małym Szyszakiem mam kryzys-podejście na sam szczyt długie i strome, gorąco, mokry śnieg zapada się, idę wolno. Na górze kopczyk szczytowy i kilka korków od szampanów- Czesi ze Spindlerovki witali tu Nowy Rok ? Krótki zjazd i przejście na Tępy Szczyt– w zasadzie nie warty odwiedzin. Ciągnące się w nieskończoność podejście na Smogornię, która szczyt ma wielkości kilku boisk piłkarskich. Zjazd z odpychaniem się kijami, zrobiła się już totalnie wiosenna ciapa ze śniegu. Rezygnuję ze zjazdu Slalomowym i myślę o zjeździe ze Śnieżki. Dłuższy popas w Domu Śląskim, ok.17-w końcu zjadłem coś konkretnego i uzupełniłem płyny. Zapas nowych sił, przyjemne popołudniowe ciepło nie mające już nic wspólnego z przedpołudniowym upałem. Pojawia się myśl-a może jeszcze dalej ? Decyzję postanawiam  podjąć na Śnieżce. Tam rezygnuję ze zjazdu Rynną do Łomniczki i kieruję się na wschodnia stronę. Po zejściu szadzi konstrukcja robi przygnębiające wrażenie. Opadająca galeryjka pociągnęła za sobą podłogę górnego spodka, kawałki ścianek działowych i instalacji wiszą w powietrzu. Trwają roboty porządkowe, teren ogrodzony, wejście do dolnego spodka zamknięte. Przynajmniej na razie. Wygląda, że przede mną najprzyjemniejsza część dnia. Zjazd w Slunecne Udoli wynagrodził mi wszelkie trudy wcześniejszych podejść. Równa pokrywa, nośny śnieg-stok w większości już był w cieniu. Wiedziałem, że później będę cierpiał, ale jazda była tak przyjemnie lekka, że zaryzykowałem i oczywiście zjechałem za nisko, do samego potoku. Potem mozolne podejście przez las do zielonego. W ten sposób ominąłem Czarną Kopę, formalnie nie wszedłem na jeden szczyt grzbietowy, ale ponieważ byłem na nim kilka razy… a zjazd był przecudny. Mijam „Jelenkę” i podchodzę na Skalny Stół, w trakcie telefonicznie załatwiam sobie transport z Okraju. Sycę się widokiem gór w purpurze zachodzącego słońca, w jego wieczornym cieple przechodzę przez Kowarski Grzbiet na Czoło. Długi strasznie, z małymi, męczącymi podejściami, bo na Skalnym Stole, aby przyspieszyć, zdjąłem już foki. Obserwuję ogromny czarny słup dymu. Potem przeczytam w prasie o pożarze w Karpaczu. Zaskakująco ładny, myślałem, że będzie gorzej, freeride pomiędzy drzewami wzdłuż szlaku na Okraj.
Stamtąd trochę na nartach wzdłuż drogi, po lesie żółtym szlakiem na Przełęcz Kowarską, gdzie kończą się Karkonosze i łączą się z Rudawami. Ostatni odcinek niestety już z buta po trawie, koniec śniegu. Z parkingu na Przełęczy Kowarskiej odbiera mnie Braciszek i odwozi do domu.
Przejście, zrobione nieco przypadkowo, zajęło mi 12h. Trochę czasu zamarudziłem na Kocierzu, Szrenicy, Śmielcu i w Domu Śląskim – pogaduszki ze spotkanymi znajomymi a i wyjście ze Slunecnego Udoli trochę trwało. Poza tym śnieg nie był odpowiedni do szybkiego poruszania się. Tydzień wcześniej, jak było chłodniej, na pewnych odcinkach jechałbym, teraz musiałem odpychać się kijami. Również na płaskich odcinkach foka nie jechała, mokry, miejscami grząski śnieg. Było też za gorąco, Czesi na bieżkach śmigali w krótkich spodenkach, a ja miałem cienki, ale jednak polar, na szczęście nie zapomniałem o kapeluszu i dobry kremie. Wypiłem ok. 4l wody, a jadłem tylko batony. Pierwszy solidny posiłek  właściwie po 8h w Domu Śl. Planowałem wcześniej taką turę na 8-10h, co jest realne, ale przy lepszym śniegu i w niższej temperaturze.
Sądziłem, że dzień później będę padnięty, ale poza ogólnym lekkim zmęczeniem i bólem ramion – solidnie pracowałem kijami! – byłem w dobrej formie. Czując przesyt nartami następny dzień spędziłem na rowerze.
Nie miałem z sobą GPS-a, ale jak wcześniej się przymierzałem do trasy, to liczy ok. 36km i ma ok. 1500 m przewyższenia. Na pewno na takie przejście trzeba mieć lekki zestaw skiturowy – przede wszystkim idzie się – i niewielki plecak. Przy tej pogodzie kurtka była niepotrzebna, a skrzywienie ratownicze spowodowało, że niosłem też lawinowe ABC i solidną apteczkę. Do takiego przejścia może i lepsze byłyby biegówki, ale wtedy traci się kilka ładnych zjazdów. Zostanę więc przy nartach skiturowych.

2011

Nad Śnieżnymi Kotłami

Dwa lata później w dużo większym gronie  spróbowaliśmy zmierzyć się z odległością i czasem.  Były z nami też Panie – uznanie za odwagę!  Tym razem nie udało się, mało śnieżna zima spowodowała, że na trasie w wielu miejscach brakowało śniegu, co znacznie spowolniło tempo. Większość doszła do Domu Śląskiego.

Mateusz, który jako jedyny używał nart BC, wieczorem dotarł do Okraju, gdzie zanocował. O jego sukcesie zadecydował w tych warunkach lekki sprzęt, a przede wszystkim ogromna motywacja. Gratulacje !